sobota, 4 grudnia 2010

4.12.2010

Wow. Tak intensywnych we wrażenia, bitych dwóch tygodni nie miałam chyba dawno :)

Rodzinka Stugersów jest naprawdę szalona. Szalona w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Co więcej - dwa tygodnie z nimi przeradzają się właśnie w trzy - zadecydowaliśmy, że zostanę jeszcze na tydzień. Dlatego, że jest naprawdę wesoło i super miło i domowo, no i ze względów kosztowych wyjdzie mi prościej :)

Każdy członek rodziny to zupełnie odmienna, artystyczna pod każdym względem jednostka. Sue ma charakterystyczne, brytyjskie poczucie humoru - jest nieco niezorganizowana i pokręcona. Gra na pianinie, dudach (!), prowadzi B&B, zapisuje w swoim notesiku ile dziennie jajek znoszą jej kury, myje kurnik dwa razy w tygodniu i zbiera kurze kupska trzy razy dziennie. Gotuje, piecze, robi własny chleb i makaron, szyje zasłony, poduszki i kołdry, i uwielbia polską i żydowską muzykę ludową. Pracowała w szpitalu, w domu opieki dla starszych ludzi i zoo zbierając gigantyczne słoniowe kupy. Dave za to wygląda jakby strzelił go piorun - każdy włos odstaje w zupełnie inną stronę. Robi ceramikę i zajmuje się stolarką. Śpiewa w chórze trzy razy w tygodniu i dwa razy w tygodniu pracuje w poradni dla ludzi z problemami wszelakimi. Co niedziela gra w bendzie kościelnym na gitarze elektrycznej. Cristy - 28letnia córeczka mieszkająca z rodzicami to piosenkarka, kompozytorka, malarka i sprzedawczyni w sklepie z ziołami, która często popada w długie i namiętne kłótnie z rodzicami. Dobrze, że chociaż ze mną się dogaduje...

To się nazywa wakacje - nie tam codzienna harówka na farmie (jak parę osób stwierdziło, że zazdrości mi takich darmowych wakacji - przyjedźcie i porabotajcie tak! ha!). Tutaj to są wakacje! Trzy razy dziennie pobiegać z kurczakami i popracować ze 3 godzinki. Tylko tyle!

Najwspanialsze jest to, że prowadzimy długie dysputy. O wszystkim - na każdy temat, jaki przyjdzie nam do głowy. Od aborcji, przez hodowlę pszczół, po konkurs grania na dudach i możliwościach współczesnej technologii. Pobyt tutaj już na tym etapie uważam za niezwykle owocny w doznania i nabytą wiedzę. Co, z radością to stwierdzam, działa w obie strony! Czuję się bardzo dobrze wiedząc, że daję im równie wiele wiedzy, co otrzymuję od nich. Nauczyłam się robić chleb, makaron, szyć patchwork, pracować na kole garncarskim (ha! zdjęcia już wkrótce :P), wydawać jako-taki dźwięk na dudach itd itp. Daję im regularne lekcje polskiego i uczę gotować polskie dania.

Brałam udział w nietypowym nabożeństwie - totalnie chaotycznym w moim mniemaniu, ale interesującym. Bez księdza, bez schematu - każdy śpiewał, co chciał, każdy modlił się tak, jak chciał, każdy mówił to, co chciał. Wydaje mi się jednak, że to nie ten rodzaj modlitwy, jaki jest da mnie stworzony. Nie czułam atmosfery podniosłości. Raczej coś na wzór społecznego pokrzepienia serc, bardziej przyjacielskiego, czy grupowego spotkania. Co ciekawe - komunia święta polegała na podawaniu sobie wspólnym prawdziwego chleba i wina. Mam na myśl taki chleb sklepowy, a nie opłatek. Tak, wiem - to czysty powrót do czasów chrześcijańskich, kiedy właśnie tak to się odbywało, ale mimo wszystko - chleb jest czymś bardzo powszednim obecnie, jest odarty ze swej wyjątkowości i świętości, pozbawiony mistycznej otoczki. To coś, czego mi zabrakło również. Poczułam się, jakbym wyjadała środek z wielkiej bułki i popijała musującym sokiem (gdyż wino było bezalkoholowego, ze względu na to, że większość ludzi biorących udział w nabożeństwie musi uważać na alkohol). Zdecydowanie to nie jest moje "Módl się".

A, właśnie! Doszłam do wniosku, że moja wycieczka to coś w stylu książki/filmu "jedź, módl się, kochaj", tylko w nieco innej kombinacji. Dokładnie nie wiem jeszcze w jakiej, to się okaże na końcu zapewne. Moje "Jedz" było u Keitha - po tym, jaką szokową terapię zastosował dla naszych żołądków, ciągle się zbieram :) To było 5 tygodni czystego jedzenia. Wydaje mi się, że moje "Módl się" będzie u Krishnowców. Oczywiście, nie mogę być tego pewna stuprocentowo, ale nie mogę się doczekać tego etapu. Codziennej medytacji i wejścia w zupełnie inny świat, którego nie miałabym szansy poznać w inny sposób. Zobaczymy. Póki co zostały dwa tygodnie do mojego Londynu! Też nie mogę się doczekać - zobaczyć świąteczne światła Londynu. Mieszkać w Londynie i spróbować brytyjsko-australijsko-polskich (ew. dodać jeszcze gwatemalskich, gdyż już planujemy parę wypraw z Ronaldem) świąt! Mhm

Ha! Kupiłam eleganckie stroje do Londynu i zrobiłam szykowną (w moim oczywiście mniemaniu) torebkę do teatru. Nie mam zielonego pojęcia jak się ztym wszystkim zabiorę. Gorzej, że nie wiem co będę robić za tydzień. Tak, spędzę 4-5 dni w Nottingham rozkoszując się historią Robin Hooda i lasem Sherwood, ale co przed tym? Wciąż mam problem ze znalezieniem kanapy w Cambridge, ale to już blisko całkiem. Nie chcę siedzieć na głowie Stugersom (szczególnie, że wczoraj przyjechała Japonka Kyoko Zushi ((sushi hihi))), no i chciałabym obejrzeć miasto. Głupi plecak, głupi. Czemu nie wzięłam walizeczki na kółeczkach!?

Ach, poznałam półpolkę, która chce mnie u siebie na jakiś czas - kiedykolwiek. Powiedziała, że chce się uczyć polskiego i potrzebne jej towarzystwo, bo jest samotną matką z 12letnim, naprawdę wesoło szalonym synem. Cóż, może wrócę tutaj w lutym, a może pojadę ratować bezdomne irlandzkie konie, a może posiedzę w Szkocji? Wczoraj pojechałam z nieznajomym polakiem nad wybrzeże - może pojadę z nim na Majorkę w lutym? Znaleźliśmy tanie bilety! Hm... po całej mroźnej zimie w Szkocji na pewno przyda mi się nieco wygrzać mój garb :]

Cóż, to tyle na teraz - naprawdę dwa tygodnie ostatnie są dla mnie tak intensywne we wrażenia, że nie miałam czasu napisać tego wszystkiego, a teraz już nie pamiętam o połowie rzeczy :)

Nasza pierwsza wycieczka po lesie pobliskim. Pierwszy śnieg w Anglii, a właściwie pierwszy śnieg pod koniec listopada w Norfolk od 17 lat. Tak, przywiozłam im polską zimę :) To jest właśnie zabawne w anglikach - mają 7 cm śniegu i -2'C i zaczynają trząść się z zimna i ze strachu przed wypadkiem. Jadą 20km/h lub wcale nie wychodzą z domów, bo drogi są zablokowane przez śnieg, szkoły zamykają z rana, dzieci mają Dzień Bałwana wysokości 20cm... Zabawne jak różne pojęcia pór roku mogą mieć dwie narodowości żyjące na tym samym kontynencie. Jak wielce możemy się różnic


Tak, to ten dzień, w którym Dave nie pojechał do pracy, Cristy spóźniła się 2 godziny, a Sue nie pojechała do szkoły na lekcje, bo zamknięto szkołę... :)


Samotna ławka. Nie wiem, skąd u mnie ten pociąg do samotnych ławek. W każdym razie ławka stoi na terenie niewielkiego zakonu Marii Orędowniczki. Co ciekawsze! Zakon jest zarówno katolicki, protestancki jak i grekokatolicki! Podzielony na trzy części w teorii, połączone bardzo cienką linią


Robimy żydowską Chałwę :)

Oczywiście musiałam się poparzyć od blachy ^^






kurne chatki


Nasze ślady na piasku





Parę fotek z naszego ogrodu


Zdjęcia z wczorajszego wypadu do Cromer z Markiem - akurat dotarliśmy na zachód słońca za budynkami


Bardziej podobały mi się kurne chatki na północnym-wschodzie niż te budyneczki na wschodnim-wschodzie

Ten o to czarny kiciek przypałetał się do mnie na schodach prowadzących na plażę - szedł za mną krok w kok - przepiękny i przemiły, przetulaśny


Mój pierwszy raz z takimi falami :) Wiem, wiem - nie można tego nazwać wzburzonym morzem, ale dla mnie takie właśnie było = plujące pianą :) Piękne!

Uznałam Marka za element bardzo pięknego krajobrazu

Chwilę później zostałam zmyta przez fale - zaczynał się przypływ


Jeśli się przyjrzycie w oddali widać surfujących ludzi! Szaleńcy :)


O, a oto dzieło mojej fantazji i mych rąk - wieczorowa torebka do teatru w Londynie na Wigilię :)


Niedługo załączę też parę innych zdjęć z lasu i z tworzenia ceramiki :)

3 komentarze:

  1. wow ile doznań, przygód i pomysłów;] Ev byle tak dalej;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajebiście :)
    Mam wrażenie, że spędzisz tak resztę życia :)
    ~Arek

    OdpowiedzUsuń
  3. Wczoraj oglądałam Into the West... mam nadzieję, że nie skończę tak jak Aleksander Superwłóczęga ^^'

    OdpowiedzUsuń