To jest moje "módl się" i to jest moje "kochaj"
Im bliżej końca, tym bardziej doceniam pobyt z Hare Krishna. To wspaniali ludzie, którzy otwierają mi na nowo oczy. Wszystkie rozmowy, śpiewy i medytacje oddały mi to, co zgubiłam jakiś czas temu dając się pochłonąć fizycznemu światu. Przede wszystkim chodzi mi o większy spokój ducha i umiłowanie Boga. To bardziej osobiste przemyślenia, głębsze, personalne i duchowe przeżycia. Nie chcę tego utracić, nie chcę utracić tych odczuć, które mnie wypełniają aktualnie, dlatego tez o tym piszę. By pamiętać.
Będąc w Edynburgu spotkałam się z chłopakiem, który spędził parę miesięcy w ośrodku buddyjskim medytując oraz starszą kobietę (dzieląc z nią pokój w hostelu), wyznawczynię religii Bahai, która łączy w sobie pierwiastki wszystkich większych systemów religijnych, łącznie z chrześcijaństwem, buddyzmem oraz świadomością hare krishna. Dawno nie yło w moim życiu tyle "zbiegów okoliczności", dawno nie przyciągałam (wedle jednego z praw buddyjskich) ludzi tak uduchowionych, których słuchać mogłabym godzinami, polemizowałabym z którymi, i którzy (każdy na swój sposób) wskazywaliby mi drogę dalszego rozwoju.
Stan mojej duszy w chwili obecnej jest na dość wysokim poziomie constans. Czuję, że to, czego szukam wciąż, ta namiastka uczucia wszechogarniającej MIŁOŚCI, której jesteśmy częścią, jest blisko. Na tyle blisko, by czuć jej posmak i bolesny niedosyt zarazem. Zaczynam rozumieć dlaczego sięgałam po różne religie, czerpałam z różnych wyznań. Ale nie zaszufladkowanie się jest najwazniejsze - najważniejsze jest by być. By żyć w zgodzie ze swoją duszą, by jej słuchać, bezustannie być z nią w kontakcie, by kochać, by być dla Boga. Nie ma większej, prawdziwszej i ważniejszej miłości niż ta, którą darzymy Boga, i którą On darzy nas.
***
Jutro mój ostatni dzień w Lesmahagow. Może jeszcze kiedyś tu wrócę. Wiem, że jestem bardzo mile widziana, wiem, że z ogromną chęcią zobaczyłabym jeszcze Narayana - patrzyła jak się rozwija jego historia, jak sobie radzi w życiu, słuchałabym jego przemyśleń, słuchałabym jego śmiechu, patrzyłabym na jego radosną twarz; zobaczyłabym jeszcze raz Bakhti, rozmawiałabym z nim o roślinach, o tym, jak można nauczyć się od nich życia, śmiałabym się z jego szkockiego akcentu i doradzałabym jak wyzdrowieć w ekspresowym czasie; rozmawiałabym z BlaBla, chociaż jego imienia nigdy, ale to przenigdy nie uda mi się prawidłowo wymówić; ćwiczyłabym hiszpański z Panamiańczykiem, którego imienia inicjacyjnego nawet nie próbuję zapamiętać; chciałabym też mieć kontakt z Denisem i Jade - pasują do siebie, ciekawa jestem, czy ich dusze są sobie pisane, czy to porozumienie na innym poziomie. Wiem, że pojadę do Denisa do Szwajcarii i spędzimy nieco czasu w jednym z buddyjskich ośrodków - kwestia dopasowania ścieżek życiowych, czasu, studiów, pracy itp. Ciekawa jestem jak rozwinie się Jade - w którą stronę popchnie ją los? Jest uduchowiona osobą, takie też sprawia wrażenie, ale widzę, że jest na ostrzu. Jeden krok za daleko i może utonąć w ciemnej materii, może dać się pochłonąć temu, co w niej niebezpieczne i oddalić się od celu. Balansowanie nie jest dobre. Nie aż tak silnie zachwiane. Trzymam za nią kciuki, ale to walka z samą sobą. Najcięższa ze wszystkich. Coś o tym wiem. Widzę, jak wiele błędów popełniłam przez ostatnie parę lat. Jak wielce oddaliłam się od tego stanu, który udało mi się uchwycić 4-5 lat temu. Ale nigdy nie jest za późno na otrzeźwienie, prawda? Zawsze można znów zacząć wspinać się po drabinie. Nie spaliłam za sobą mostów - tych mostów nie da się tak łatwo zniszczyć.
Jutro ostatni dzień. Chcemy zrobić coś szczególnego, uczcić nasz wspólny czas, pożegnać się - chociaż na chwilę. Potem, w niedzielę, jadę do Glasgow. Pomieszkać u włoszki Eleny - członkini wspólnoty z resztą. Mam zamiar spędzić radośnie ostatnie dni tutaj i czerpać ze Szkocji to, co najpiękniejsze.
Ostatnie dwa dni spędziłam na głębokich przemyśleniach. Myślałam nie tylko o swoim życiu duchowym, ale także o tych 3 miesiącach tutaj. Przeżyłam tyle, że czasem trudno sobie przypomnieć. To nie były wakacje. To moje życie. To nie przerwa 'pomiędzy'. To dalszy ciąg. Nie będzie powrotu 'do starego' gdy wysiądę z samolotu. Nie będzie jedynie wesołych twarzy na zdjęciach. Będzie dalszy ciąg. To jest i było 'tu i teraz', a tu i teraz nie znika po otwarciu drzwi do domu. Tu i teraz trwa. Najtrudniejsze jest utrzymać to 'tu i teraz'. Ale oto w moim życiu chodzi - o odnalezienie i nauczenie się jak nie zgubić ponownie.