niedziela, 31 października 2010

Halloween

wschód słońca w Little Massingham

Farmers Market

Aussie z Sydney pszczołami się zajmujący

rasowa bazarówa to ja!

Starbucks

Dekoracja halloween

Nabożeństwo w kościele Prezbiterian








niezłe foczki!


Pf... Nie mam żadnego Halloween... Keith go nie obchodzi, w Londynie nie udało mi się zostać, nowy Australijczyk nie chce iść do miasta do pubu na piwo... A zupę z dyni będę robić dopiero jutro :(

Cały dzień w drodze - pobudka wczesnym rankiem, przed wschodem słońca nawet, o 4.37 - i 3 godziny jazdy do Londynu - na targ farmerów ekologicznych! Sprzedawczyni rasowa ze mnie bez dwóch zdań "jaja, smaczne jaja od zadowolonych kur - miód, smaczny miód od wesołych pszczół!".

No i z dnia na dzień większe skonkretyzowanie planów! Jupi!
Szwedo-francuz dzisiejszego dnia uciekł po kryjomu z domu Keith'a - w sumie to się nie dziwię. Miał rację w tym, że to nie jest pomoc na zasadzie HelpX, ale robota ciężka za darmo na zasadach pracy prawdziwej! W każdym razie poznałam nowego, interesującego człowieka, od któtego nauczyłam się przez jeden dzień jak szanować siebie samego i swój czas. Co swoją drogą łączy się z lekcją, jaką dał mi Mick - "czas zacząć podejmować samodzielne decyzje" - zdystansować się i mieć jaja. Tak. Smaczne jaja od zadowolonej kury.

Wychodzi na to, że to mój ostatni tydzień w Little Massingham - jadę do Norwich. Na jakieś 3 tygodnie. Spróbuję czegoś nowego. Czegoś smaczniejszego. Może to będzie smaczny miód spadziowy albo rzepakowy?...


W styczniu startuję natomiast z medytacyjno-duchowo-freelajtową społecznością Hare Krishna. Hare Hare, Rama Rama, Margary


Trzeba będzie stąd wybywać - już chyba najwyższa pora. Mam 50 dni do zagospodarowania:
- tydzień w Luton z szwedo-francuzem
- dwa tygodnie niewiadomej
- pierwsze grudniowe tygodnie z malarką i instruktorką jogi (och och!)
- potem małe hang around the UK
- i australijsko-polskie święta w Londynie
- i styczeń jako jedna wielka niewiadoma

Się obaczy!
Tyle dobrego, że jutro spędzam dzień w Londynie -na markecie (czytaj: będę prowadzić stoisko Keitha z miodem, jajem i warzywem :) ). Mick twierdził, że to niezła zabawa - 4 godziny sprzedawania i gadania z ludźmi, cztery jazdy do i cztery z Londynu. Sam na sam z Keithem. Mrrrr.

sobota, 30 października 2010

30.10.2010

Cóż...
Boski australijski Mick odjechał w piątkowy poranek - uściski, buziaki i pierwszy smutek
Zabawny francuski Bazyli wybył w sobotni poranek - uściski, drugi smutek i wielka kaszana, gdyż Keith zmienił swe zdanie z godziny na godzinę i stwierdził 45 min przed pociągiem (odjeżdżającym z King's Lynn do Londynu), że nie zawiezie Bazyla na stację... szukanie naprędce autobusu ze wsi do miasta to ciężka sprawa, powiadam Wam.

W zamian za boskiego australijczyka i zabawnego francuza mam od dziś spokojnego szwedo-francuza i od jutra australijczyka (dla którego nie mam jeszcze przymiotnika).

Trzeba będzie stąd wybywać - już chyba najwyższa pora. Mam 50 dni do zagospodarowania:
- tydzień w Luton z szwedo-francuzem
- dwa tygodnie niewiadomej
- pierwsze grudniowe tygodnie z malarką i instruktorką jogi (och och!)
- potem małe hang around the UK
- i australijsko-polskie święta w Londynie
- i styczeń jako jedna wielka niewiadoma

Się obaczy!
Tyle dobrego, że jutro spędzam dzień w Londynie -na markecie (czytaj: będę prowadzić stoisko Keitha z miodem, jajem i warzywem :) ). Mick twierdził, że to niezła zabawa - 4 godziny sprzedawania i gadania z ludźmi, cztery jazdy do i cztery z Londynu. Sam na sam z Keithem. Mrrrr.



EDIT:
Bieganie to genialna sprawa! Tak Arciu! Przyznaję CI rację :)
Postanowiłam biegać godzinkę rano i godzinkę wieczorem - prysznic po czymś takim to czysta ekstaza!!

Zapisuję swoją wagę i spoglądam na brzuch - "no ruszże się wreszcie, no!"
:)

wtorek, 26 października 2010

26.11.2010

2 zapchane rury (w domu i na farmie)
1 fałdka więcej (matko, w 2 tygodnie!)
5 wyśmienicie udanych deserów (ciasta, ciasteczka, kremy, kremówki)
2 wyśmienicie udane obiady (że w sensie ja zrobiłam - i chłopcy w nich zasmakowali! hihi)
1 zaplanowana podróż dookoła UK
1 plany na wigilię (dzień w teatrze z boskim Australijczykiem)

Białe miasteczko

Ze zlotu old fashion cars

Oczywiste... budka telefoniczna :]


Uwielbiam zbierać jabłka podczas gradu. Naprawdę-to była świetna zabawa! Tym bardziej, że zaraz potem była tęcza, a po tęczy kolejne gradobicie...

...a na drugi dzień sąsiedzi zbierali ziemniaki

Nasze piękne, malutkie, brązo-różowiutkie prosiaczki


Ja i moja taczka - to był dobry dzień do pracy - wprawiłam się w kopaniu, wożeniu ziemi i przerzucaniu jej na inne miejsce! Takich mięśni i siniaków nie ma nikt z Was! o!

piątek, 22 października 2010

22.10.2010

Helpx vs. świnie
1:miliona prób...

Doprawdy, wydawałoby się, że świnia to takie mądre stworzenie - znajduje trufle i te sprawy... Nie polecam rzucania się na świnie z końskim batem, nie polecam brnięcia w świńskim bagnie w krótkich kaloszach, które mogą utknąć i z które można wyjść boso..., nie polecam wganiania świń do wąskiego przejścia, z którego nagle będą chciały zacząć uciekać przy okazji oczywiście tratując Ciebie, jeśli nie jesteś tak szybki i ogarnięty by zdążyć wziąć nogi za pas! Ale ogólnie to spoko prosiaki mamy... :)

Also, zaliczyłam jedno przebyte pracowicie (jeszcze nie do końca, ale prawie, prawie) choróbsko na farmie - całkiem dobrze jest się wymęczyć fizycznie, kiedy się nie ma na nic siły :P

Ponadto - drogi Keith uświadomił mnie dziś w sprawie przygotowywania na zimę pszczół. Byłam na swoim pierwszym spotkaniu Stowarzyszenia Pszczelarzy Norfolk. Bardzo mili ludzie - ale znajduję, że o wiele ciekawsze są dla mnie opowieści magiczne o pszczółkach i kwiatkach aniżeli o sposobach rozwoju pasieki poprzez strzepywanie warrozy z pszczelich skrzydeł ^^

Jeszcze tylko tydzień z chłopcami... bardzo przykra to perspektywa... aczkolwiek oczekuję tutaj nieługo kolejnego australijczyka (in da chaos) i chłopaczka z Gwatemali (espanol, ay espanol)

niedziela, 17 października 2010

F1


Mała zatoczka w King's Lynn. Widok przepiękny, pogoda przepiękna, tylko zażydziłam 70p na barkę na drugi brzeg :)

Niesamowity wieszak - wszystkie rodzaje ryb, uśmiechnięte wybuchające ryby, rozpłaszczone rozgwiazdy i inne szproty

Faceci w mundurach łączcie się! Widok wspaniały - cały dzień z żołnierzami
GM - czyli witaj mała wioseczko z przepięknym szyldem i kościołem w tle :]

Jeep czy Land Rover - w każdym razie piękny, zardzewiały, zapajączony i stojący na mojej farmie!

Edukujcie się ludzie wszelkiej nacji - tutaj jesteśmy my, a tutaj jest Peru. Zabrakło trzeciej ręki

Nikt nie miał takiego widoku na Rysy!

Motto dnia




Jeziorko z malowniczą, nieużywaną już budką telefoniczną
Australian guy = mrrrrrr!!!



piątek, 15 października 2010

15.10.2010

Bilans:
- 4 dni w Little Massingham
- 3 przepracowane dni
- 2 gonitwy za opasłymi świniami w ich słodkim błotku
- 1 czyszczenie kurnika z nieczystości
- 1 naprawianie szczurzych dziur i 1 podtruwanie szczurów

- 1 kg wagi mniej!

- 4 pierwsze w życiu plasterki bekonu
- 12 krewetek zjedzonych
- 1 butelka miodu pitnego Piastowskiego, trójniaka, wypita po obiedzie
- 10 butelek wina wypitych do obiadu!
- 0,5 butelki rumu wypitych po obiedzie
- 5 piw przed obiadem wypitych

- cała masa powbijanych gwoździ, porżniętych drewnianych desek, pociętej metalowej siatki, zebranych jabłek, napełnionych słoików miodu, pociętych plastrów wosku z miodem, zjedzonego miodu i wyżej wspomnianych plastrów, zabitych pająków, złapanych kurczaków, przewiezionych taczek pełnych narzędzi i naciągniętych cherlawych mięśni...
- 3 rozmowy o życiu i śmierci do późnej nocy z boskim Australijczykiem
- 2 dni zwątpienia i 1 pełnej satysfakcji
- perspektywa 1 dnia wolnego (sobota)

- 2 niedziałające programy do obróbki map
- 1 niesamowicie szybkie łącze

- Jeden, nieco nieogarnięty, ale za to poczciwy Brytyjczyk z kluchą w gardle
- Jedna, nieco niemiła, stara kobiecina
- Jeden śmieszny Francuz "It's Okay, it's okay!"
- Jeden świetny i przystojny Australijczyk "Do You have keys to the Chaos?"


Na tą chwilę uważam pobyt za całkiem przystępny!

wtorek, 5 października 2010

5.10.2010

Zastanawiałam się, co opisać. W zasadzie to jeszcze nie wyjechałam, choć myślami już jestem daleko. Nie, żebym sięgała tylko i wyłącznie o te 1300km dalej - zaczepiam czasem myślami o tereny położone te 12000km stąd...

Za tydzień, dokładnie za tydzień, będę siedzieć (może z kieliszkiem wina, może ciepłą herbatką - choć wolałabym mocniejsze uderzenia, na odwagę) już gdzie indziej. Perspektywa coraz bardziej zbliżającego się wyjazdu wywołuje mieszane uczucia: z jednej strony radość, oczekiwanie przygody, pragnienie jak najszybszego doświadczenia dystansu - zarówno tego fizycznego jak i psychicznego - od tego życia w Warszawie. Już dwa miesiące smakuję - po części - wolności, w sensie mniej poważnego podejścia do pewnych spraw... Wychodzi jednak na to, że w obliczu zbliżającego się terminu wracają dawne nawyki :)

Z drugiej strony pojawia się coraz więcej pytań, obaw. Boję się tej porażki, powtórki z rozrywki czyli spotkania ze wspomnieniami z Irlandii. Może nie ma się czego obawiać? Zapewne nie ma czego, ale tylko głupiec idzie przed siebie bez krzty zmartwienia.

Oglądałam dziś film "Jedz, módl się, kochaj" i idę na niego jeszcze raz. Nie czytałam książki. Nie mam zamiaru przeprowadzać bardzo wnikliwej analizy gry aktorskiej czy też oceniać scenariusz (choć racją jest, że to film nieco się dłużący...). Może i mają rację Ci, którzy mówią, że film jest płytki, przytacza same frazesy, sztampowe teksty, proste prawdy, nic odkrywczego. A mimo to czułam, jakbym oglądała jakąś prognozę tego, co mnie czeka. Nie wiem, czy nauczę się włoskiego dolce far niente, czy ponownie odnajdę potrzebę medytacji, czy na końcu wycieczki oczaruje mnie jakiś przystojny Hiszpan. Nie mam też takich środków finansowych, by szaleć na takim poziomie jak szerokousta Julia Roberts (która wygląda, jak wygolona tchórzofretka kiedy płacze). Założyłam już z góry pewne rzeczy - a nie powinnam. Nie powinnam oczekiwać niczego po tym wyjeździe. Mam tydzień na ponowne pozbycie się założeń. Tak samo jak podczas badań terenowych. Krokiem numer jeden powinno być odrzucenie założeń z góry, przyjmowania jakiejś ścisłej teorii. Zaślepia i nie pozwala to dostrzec tego, co najważniejsze. Blokuje olśnienie.

Jakie słowo określa Ciebie? (to bardzo istotne pytanie w tym filmie)

Wszystko brzmi lepiej w obcym języku.

Challenging.