Kochani!
Życzę Wam wszystkim niezapomnianego Sylwestra, który zapowiadać będzie silne zmiany życiowe (oczywiście na lepsze)! By przed Wami było 365 dni kalejdoskopowo barwnych w przeżycia, uczucia i przemyślenia. Byście potrafili lepiej wykorzystywać swój czas, byście sięgali śmiało po swoje pragnienia i nie bali się wyznaczać sobie kolejnych celi w życiu i osiągać je! Byście zawsze byli otoczeni przez przyjaciół, rodzinę - ludzi Wam bliskich, za którymi tęsknilibyście będąc na drugim końcu świata. By byli tam dla Was i byście Wy byli tu zawsze dla nich! Byście kochali, pragnęli, płakali i krzyczeli - byście śmiało wyrażali siebie i mówili o tym, co czujecie. Byście nie udawali. Byście byli szczerzy z sobą samym!
Szczęśliwego Nowego Roku!
A teraz tylko chwilka:
Hare Hare Rama Rama
Przez trzy dni pobytu z Krishnowcami odbyłam swoją pierwszą transcendentalną dyskusję i swoją pierwszą krishnową medytację. Zaróno jedno jak i drugie było nieco ciężko strawne. Nie sądzę by powodem tego odczucia było moje ociemnienie, zacofanie, uprzedzenie czy antyetnozachowanie. Jest to zapewne wynikiem odczucia natury a) personalnej b) duchowej.
Pierwszy podpunkt odnosi się do dyskusji. Weszłam otóż to w dyskusję z mężem pewnej polki na temat duszy, znaczenia ja/ego, boga i cyklu życia. Osobnik raczej nie nadający się na materiał do porządnej dyskusji. Bardzo ciekawie opowiadał o tym, jak to wg wyznawców celem życia jest zadowalanie pragnień Krishny, którymi to są śpiewanie, taniec i modlitwa. Przyjemności świata materialnego, którymi oczywiście również trzeba się zadowalać, bo taka to nasza natura. Że znając przyjemność świata duchowego u boku KKrishny wracamy do tych plugawych uciech cielesnych, do świata materialnego... Szczerze muszę powiedzieć, że nie wszytsko zrozumiałam, gdyż rozmówca (a raczej mówca) nie miał silnych argumentów i czasem nie potrafił wyjaśnić tego, o co pytałam. W ogóle zacznijmy od tego, że nie pozwalał mi dojść do słowa, wypowiedzieć swoich myśli (szwedowi, który z nami był równeiż). Od razu zbijał nasze argumenty tym, że nasza wiara jest błędna, że nie jesteśmy oświeceni, ale za to ON jest i powinniśmy go posłuchać i rzucić się na kolana w świątyni przed Krishną i zacząć walić 'zdrowaśki"... Dowiedziałam się sporo z tej rozmowy - nie zaprzeczę. Jednakowoż czułam się (Denis równeiż) lekceważona i zmuszana do uwierzenia w słowa, któe domnie nie trafiają. Jakby ktoś młotem pneumatycznym chciał wbić nam coś do głowy...
Druga kwestia, kwestia duchowa odnosi się do medytacji. Ominę fakt, że musiałam dziś wstać przed 6 rano, by zwlec się z ciepłego łóżeczka i ruszyć do świątyni na medytację... W każdym razie medytacja była...mało medytacyjna. Otrzymałam całe wyjaśnienie oczywiście mantry, gestów, celu i w ogóle, otrzymałam swój woreczek i swój 'różaniec', swoją matę do klęczenia też. Ale powtarzanie w kółko Hare Krishna, Hare Krishna, Krishna Krishna, Hare Hare, Hare Rama, Hare Rama, Rama Rama, Hare Hare - i to w dodatku na głos, nic a nic nie pomogło mi w skupieniu się i medytacji. Wręcz przeciwnie. Znacie moje boskie, dźwięczne "r", które wprost uniemożliwia mi poprawne artykułowanie tejże mantry co mnie doprowadzało do furii. Ciągłe wlepianie się w karteczkę, macanie koralików i oblizywanie warg, bo zasycha w gębie od tego mantrowania, skutecznie zapobiegało skupieniu się i odprężeniu. Dodatkowo inni krishnowcy siedzący i chodzący w koło, mantrujący każdy w swoim rytmie, w swoim czasie... Zdecydowanie NIE mój styl medytacji. W sobotę skorzystam z ogrodu medytacyjnego - usiądę i popróbuję ćwiczyć z dźwiękami. ZObaczymy co z tego wyjdziue. Jak jeszcze byłam na farmie i byłam sama, wchdoziłam w różne stany 'bawiąc' się dźwiękami...
W każdym razie kolejna część spotkania porannego czyli śpiewy, ofiary i nauka były już ciekawsze. Spiewy w sanskrycie szły mi ciężko, ale za to chór krishnowców potrafi zaczarować - naprawdę, nie wiem jak oni to robią, ale mają piękne głosy, ładne melodie i dzwonki :) TYm właśnie przyciągają ludzi. Składanie ofiar (świeczki=ogień, woda=liquid, szmatka=odzienie, kwiat=zapach, kadzidło=zapach, jedzenie=jedzenie :)) również było interesujące - wymienione oznaczają rzeczy, które zadowalają Krishnę. Czyli pij, jedz, noś się modnie, wąchaj ziela i ogrzewaj się, a będziesz ulubieńcem Krishny... Trochę ta cała koncepcja perfekcyjnego oddawania się przyjemnością mi nie odpowiada. Ale to temat na dłuższą rozmowę. Poza tym już jestem umówiona na dalsze dyskusje, więc nie będę uprzedzać faktów.
Zastanawia mnie to, jak oni mogą mantrować w ciągu dnia, przerywając modlitwę na rozmowę z ludźmi, na przeniesienie stołu, na umycie garnka...
A propos garnka - co to znaczy, że jestem brudna?? To znaczy, że nie jestem Krishnowcem i nie mam prawa wstępu do kuchni. Że talerze należy trzymać na ziemi i myć ręce jak się chce dołożyć sobie jedzenia i że nie mogę dotykać łyżką talerza... czuję się trochę jak w więzieniu, gdyż mam metalową łyżkę, metalowy duży talerz a wygląda to jak korytko oraz swój metalowy kubek... I wszystko jemy na ziemi... Orientalnie? Tak. Mądrze? nie bardzo...
:)
Wkrótce napiszę coś więcej. To post specjalnie dla Gucika :) Dobrze mi to wyszło?
Ja bym chyba tam nie wytrzymał :) Ale na socjo mówiliśmy o tym, że przez to, że oni muszą ileś set razy dziennie powtarzać te mantry, to nie mają czasu na zastanawianie się nad niczym = nie mają czasu na zwątpienie :)
OdpowiedzUsuńNo muszą minimum 2 godziny dziennie, czyli 16x108 paciorków... Czasem wygląda to dla mnie jak mechaniczne klepanie listy na zakupy...
OdpowiedzUsuń