sobota, 20 listopada 2010

20.11.2010

Niestety ostatni post, który chciałam zamieścić i pisałam 2 godziny właśnie skasowało mi ucięcie prądu.... Więc będzie inaczej i krócej...

 Zmieniłam hostów - wyjechałam od Keitha. Muszę powiedzieć, że ciężko mi było patrzeć na niemal załzawione oczy dorosłego mężczyzny. Nawet nie podejrzewałam, że tak to przeżywa. Kiedy odstawiał mnie na busa do Norwich niemal płakał. Co więcej! Dwa dni później dostałam od niego łzawego maila, w którym poinformował mnie jak to żałuje, że nie zostałam do kwietnia i że pozytywnie go zaskoczyłam swoim zaangażowaniem na farmie i pracą i gotowaniem! Że jego rodzina też mnie polubiła. Dziwne, biorąc pod uwagę to, że ostatnie 1,5 tygodnia spędzonego sam na sam z nim było bardzo, wyjątkowo milczące. Oczywiście nie liczę porannej wymiany zdań, rozmowy o bieżących pracach na farmie w drodze na nią, rozmowy o tym, co zostało zrobione na farmie w drodze powrotnej do domu czy pogawędki o byle czym przy kolacji, gdy akurat w telewizji pojawiła się reklama. 5 tygodni było naprawdę ciężkich raczej w sensie psychicznym od strony totalnego dezorganizowania pracy niż od fizycznego wyczerpania, ale ogólnie odbieram je na duży plus. Dlaczego? A to dlatego, że zakosztowałam nieco innego stylu życia. Rozumiem, że powinniśmy mniej pracować, że 8h na farmie i potem gotowanie, zmywanie i sprzątanie w domu to czysty wyzysk i niewolnicza praca, ale z drugiej strony to jednak dużo skorzystałam - skorzystałam doświadczeniem. Nauczyłam się wiele, nie tylko pracy, ale i od tych ludzi, których poznałam. Mick zwrócił mi uwagę na dojrzałe decyzje i w ogóle na podejmowanie decyzji samodzielnie, na powrót do tej pewności siebie i egzekwowania swoich praw i tego, czego pragnę, którą ni stąd ni zowąd miałam na pierwszym roku etno; Basil zwrócił mi uwagę na to, by nie dawać więcej, niż możesz oczekiwać, by nie eksploatować się aż nadto, by wyluzować; matka Ronalda nauczyła mnie tego, że każda kobieta przechodzi w swoim życiu jakiś ciężki czas, który dodaje jej sił, który sprawia, że staje się silniejsza psychicznie - nie chodzi o mnie, ale dała mi nadzieję dla mojej siostry, bardzo pozytywne przeżycie. Nauczyli mnie tego, by nie tkwić uparcie przy ścisłym planie, by zaszaleć, by pójść choć raz w nieznane, by dać się ponieść życiu! Tak więc się daję - niosę się tam, gdzie mnie weźmie wiatr. Może nauczę się żyć bez planu, albo z bardziej elastycznym planem. Albo po prostu się wyszaleję. Poza tym poznałam cała masę dobrych ludzi i zrobiłam parę znajomości - jak np. Ronald, u którego mogę mieszkać w Londynie po styczniu ile tylko zapragnę - stwierdził, że może mi pomóc znaleźć jakiś staż w muzeum...a aktualnie czekam na datę rozmowy kwalifikacyjnej...trzymajcie kciuki! Może coś wyjdzie z tego, może nie. Ale byłoby genialnie!

Tak więc opuściłam Keitha i poszłam dalej. Po nowe doświadczenia.

Cztery dni w Norwich także dały mi wiele. Mieszkanie u spokojnego, totalnie flegmatycznego Jana-Niemca, który sprawił, że czułam się jak u siebie - z darmowym jedzeniem, spaniem we własnym łóżku i zamykaniem drzwi własnym kluczem - niesamowite, jak ludzie potrafią zaufać całkowicie obcej osobie. To chyba kwestia intuicji, kwestia tego pierwszego spojrzenia - trzeba to w sobie rozwinąć, czy siedzi to gdzieś głębiej lub nie, w każdym? Może utkwiło to gdzieś tam i we mnie, pod tą całą nieufnością. W każdym razie Norwich to urocze miasto! Niewielkie, ale jest taki dowcip: "Norwich ma kościół na każdą niedzielę roku i pub na każdy dzień roku" - co nie mija się zbytnio z prawdą! Kiedyś było tutaj 50 kościołów, teraz ostało się tylko 30, ale i tak - stojąc na rogu ulicy widzisz co najmniej 3 kościoły w różnych kierunkach i 4 puby! Niesamowite na pierwszy rzut oka, ale kiedy krążysz po mieście bez mapy (a nawet i z nią) to bardzo łatwo się zgubić, bo kościoły te wcale nie są punktami odniesienia - wręcz przeciwnie, wszystkie są tak do siebie niesamowicie podobne (z identycznymi wieżami, identycznymi zegarami itd), że bardziej Cię tylko zmylają i dezorientują! Dowiedziałam się także, że centrum miasta, a właściwie punkt centralny tzw. Forum (biblioteka z kawiarniami coś jak BUW), wcale nie łączy wszystkich części miasta, lecz je dzieli! Na dwie części - wschodnią część ludzi dojrzałych i pracujących i zachodnią studentów. Poza tym! Pojmowanie przestrzeni jest tu zupełnie inne. Miasto niewielkie = zmniejszenie się skali odległości. Tzn., że jeśli coś jest położone 15-20 minut piechotą, to jest to "bardzo daleko" i nie warto tam iść! Niezwykłe - osobiście całe 4 dni przechodziłam po Norwich poznając jego uliczki i gubiąc się chyba z 20 razy (co jest dla mnie bardzo dziwne, w sensie takie chodzenie non stop).

Poznałam całą masę ludzi. Codziennie poznawałam 2-3 osoby, zaś ostatniego wieczoru całą masę w pizzerii. I muszę coś powiedzieć - zmęczyło mnie to psychicznie. Wyczekiwałam momentami chwili wytchnienia tylko dla siebie. Nie mówię, że było źle - wręcz przeciwnie, to bardzo ciekawi ludzie, a poznawanie ich spojrzenia na życie, pragnień, marzeń było bardzo interesujące, ale z drugiej strony ciągłe mówienie i słuchanie wyczerpuje. To ciężka praca - ciągłe rejestrowanie i reagowanie. To tak, jak na Kurpiach - wracałam odprężona fizycznie, ale wyczerpana psychicznie. Mam nadzieję, że nie przeszkodzi mi to w etno - na pewno na jakiś czas będę miała dosyć po tym całym skakaniu tutaj, ale powinno być dobrze.

Ha! No i mam na koncie niesamowity moim zdaniem wyczyn - Ci, co mnie znają mogą potwierdzić, że to dość nietypowe. Szukając przez 1,5h domu Jana zaopatrzona tylko w niewielką głupią mapkę dla głupich turystów, która nie uwzględnia 2/3 ulic w Norwich traciłam wszelką nadzieję.Nie tak jak w drodze do Machu Picchu Pueblo, ale równie blisko. W każdym razie ujrzałam w końcu otwarte drzwi domu na rogu dwóch ulic, a w drzwiach studentów jakiś. Podchodząc do nich, by spytać o drogę nie sądziłam, że skończy się na godzince na ich kanapie z darmowym piwkiem i rozmową o wszystkim (między innymi o tym, że dziadek jednego z nich pochodzi z Łodzi!). Bardzo interesujące przeżycie - coś niepodobnego do mnie, ale bardzo miło wyszło!

W każdym razie dowiedziałam się także, że Brytyjczycy dorastali w wierze, że Polacy to wspaniali ludzie, którzy podczas drugiej wojny światowej zostali bardzo skrzywdzeni przez złych Niemców, że pomagali bezinteresownie UK, a sami nie dostali nic w zamian, że wszyscy z UK powinni zwiedzić Polskę (oczywiście większość tego nie robi)! A dowiedziałam się tego od moich nowych hostów, którzy próbują się uczyć polskiego (już zaczęłam dawać wieczorami lekcje:P ) i byli dwa razy w Polsce! Bardzo miło!

A co o hostach - tylko parę słów, bo mi się już nie chce powtarzać - Dave jest bardzo dobrym człowiekiem, chodzi co niedziela do kościoła, śpiewa w chórze, jest wolontariuszem w domu opieki, nauczycielem garncarstwa ect. Bardzo spokojny i ciepły człowiek. Sue natomiast to niesamowicie chaotyczna osoba! Nic nie planuje, jest humorzasta, ale też pracowała w ZOO i jako wolontariuszka przy starszych ludziach i przy bezdomnych...

Och i muszę powiedzieć, że zastanawiam się czy cała Anglia, wszystkie domy są tak zasyfione? Czy wszyscy Anglicy są totalnie uodpornieni i zaprzyjaźnieni z tonami kurzu, pajęczyn i pająków na każdym kroku? Wiem, wiem - najlepsza metoda, by poznać nowe miejsce to je posprzątać metr po metrze, ale coś jest nie tak, jeśli sprzątanie jednego metra trwa pół godziny... Kurzem będę oddychać chyba jeszcze przez tydzień, zanim mi płuca się totalnie oczyszczą!

Ach i poznałam bardzo miłego Polaka, który mi przewiezie moje parcele świąteczne dla rodzinki właściwie to za nic :) taka przysługa - i dał mi wycieczkę po kampusie uniwerku - niby mniejszy niż warszawski ale ładniejszy - z akademikami wyglądającymi jak piramidy meksykańskie i jeziorem i nadpowietrznymi przejściami dla pieszych!

No cóż, to tyle. Teraz parę fotek:

Akademiki University of East Anglia


Nadpowietrzne przejście oddzielające część nauk ścisłych od nauk historycznych


Super nowoczesny budynek Nauk Historycznych


Malarz uliczny, którego mijałam codziennie pokonując bardzo malowniczą kładkę w stronę centrum Norwich

Wielkie mniam!


Morrisonki - chybam się w nich zakochała!



Baaardzo wczesne święta w sklepach

Kościół i kawiarnia w jednym - ciekawie byłoby słuchać nabożeństwa przy latte i mafince







A tutaj małe, grzeczne dzieci siadają na kolanach starego pana z długą, białą brodą



A to katedra anglikańska, w której się zakochałam, i zapewne nasz kochany pan Przemo Wątróbka by się też zakochał! Wspaniałe przedstawienia świętych i scen ze Starego Testamentu - spędziłam tu ponad 2 godziny wlepiając się w sufit i ściany :)

środa, 10 listopada 2010

10.11.2010

Moje spostrzeżenia aktualne:
- świnie - tak jak ludzie - w deszczowe popołudnia lubią bawić się w berka
- świnie - tak jak ludzie - mają swoje toalety
- ludzie - nie wiedzieć czemu, nie tak jak świnie - bardzo łatwo mogą utknąć swoimi gumiakami w świńskim błocie. Gorzej, jeśli nie ma w pobliżu nikogo, kto by Cię poratował i wyciągnął... ale nie będę dawać Wam rad jak się z tego wykaraskać, o nie! Sami musicie przeżyć te chwile grozy!

- koguty się na mnie uwzięły (matko, ale mam problemy!). To na pewno spisek - zemsta za brutalny sposób, w jaki potraktowałam ich pobratymców z sąsiedniego kurnika, kiedy chciałam ich wyrzucić (może dziubanie kawałem drewna to nie był dobry wybór? Ale cóż - nie miałam wyjścia, ktoś musiał pokazać, że ma jaja - jak chłopcy stali i nęcili koguty ziarnem, polska, twarda babucha musiała podciągnąć rękawy!)

- jestem niesamowicie wytrzymała psychicznie - ponad miesiąc z mlaskającym, ciapającym, wydającym niekontrolowane dźwięki typu wszelakiego (od chrząkania, po kaszel, dławienie się i ciąganie nosem) oraz jęczącym nieprzerwanie wieczorami psem (acha, pies śmierdzi i lnieje, jeśli jeszcze tego nie mówiłam!). Dławię, dławię w sobie tą frustrację. Niezdrowo, ale nie chcę się nagle znaleźć na bruku - wytrzymam jeszcze 5 dni :)

- transformuję - jestem Transformersem.  Właśnie odezwała mi się stara, wojenna rana... tydzień temu użądliła mnie (pierwszy raz w życiu!) pszczoła - w kciuka, lol. Dziś ponownie mi zdrętwiał - podejrzewam, że jad, który mi wtedy wpuściła, był jadem zmutowanej pszczoły robotnicy dezertera z jakiegoś ula (pamiętacie Spidermana?) i teraz łączy się z moją krwią i moim DeEnA. Niedługo wyrosną mi skrzydła - gorzej, jak wyrośnie żądło i nie będę mogła siadać... a może przemienię się w trutnia? W końcu i tak jedyne co robię tutaj, to ciągle jem! A każdy wie, że taki truteń to darmozjad. Tylko niezbyt uśmiech mi się zmiana płci - dobrze mi tak, jak jest!

- nienawidzę pająków. Ale co ciekawe, dzięki pobytowi tutaj i ciągłej z nimi walce przestałam uciekać i wydawać niekontrolowane dźwięki - wręcz przeciwnie! Moja agresja zwróciła się centralnie w ich kierunku i jak tylko jakiegoś zobaczę, to go zgniatam! O nie, nie - nie goła ręką, hehe, jeszcze mnie nie pobździło - ale znajduję chorą satysfakcję w obserwowaniu jak pękają ich odwłoki i wylewają się wnętrzności - słychać takie pstryknięcie, jak wtedy, kiedy dostajesz od kogoś paczkę i prezent jest zapakowany w bąbelkową torbę i bawisz się bez końca tą torbą i pstrykasz bąbelki ^^'

czwartek, 4 listopada 2010

4.11.2010

Aussie odszedł. Odleciał dziś z powrotem do Australii. Ach CI ludzie szybko przychodzą i znikają. No trudno - i tak nie był taki dobry - porzucał narzędzia w polu, porzucał zadanie w połowie i szedł gdzieś, żreć jabłko czy coś ^^
Jakieś 15 mil z buta w totalnej zawieruchie - czuję się wyśmienicie! Lazłam i lazłam, ale dolazłam :) Zamek zaliczony, pieśni klasztorne zaliczone, przemiłe małżeństwo w bardzo podeszłym wieku zapoznane, rozmowa o podróżach z kobietą odwiedzającą grób męża - również zaliczone!
Ciasto zrobione, frytki zrobione, kapka wina w kieliszku

Ćwiczę i ćwiczę - ruszże się przeklęty brzuchu i Ty, po0dwójny podbródku! C'mon!

Castle Acre




















wtorek, 2 listopada 2010

2.11.2010

- pierwsza poważna rozmowa z Keithem
- pierwsze w życiu użądlenie
- piękny dźwięk porażonej prądem świni
- a jutro jest Business Time, baby


wszędzie te przeklęte pająki! wrrr

a to taka jesienna gałąź - och, a jaka jest polska jesień w  tym roku? Piękna? :)

warsztat i pszczele sprawy

wiedźmi kocioł i ważenie syropu

takie tam starocie



Ps. Powiększyłam wsze zdjęcia