Zmieniłam hostów - wyjechałam od Keitha. Muszę powiedzieć, że ciężko mi było patrzeć na niemal załzawione oczy dorosłego mężczyzny. Nawet nie podejrzewałam, że tak to przeżywa. Kiedy odstawiał mnie na busa do Norwich niemal płakał. Co więcej! Dwa dni później dostałam od niego łzawego maila, w którym poinformował mnie jak to żałuje, że nie zostałam do kwietnia i że pozytywnie go zaskoczyłam swoim zaangażowaniem na farmie i pracą i gotowaniem! Że jego rodzina też mnie polubiła. Dziwne, biorąc pod uwagę to, że ostatnie 1,5 tygodnia spędzonego sam na sam z nim było bardzo, wyjątkowo milczące. Oczywiście nie liczę porannej wymiany zdań, rozmowy o bieżących pracach na farmie w drodze na nią, rozmowy o tym, co zostało zrobione na farmie w drodze powrotnej do domu czy pogawędki o byle czym przy kolacji, gdy akurat w telewizji pojawiła się reklama. 5 tygodni było naprawdę ciężkich raczej w sensie psychicznym od strony totalnego dezorganizowania pracy niż od fizycznego wyczerpania, ale ogólnie odbieram je na duży plus. Dlaczego? A to dlatego, że zakosztowałam nieco innego stylu życia. Rozumiem, że powinniśmy mniej pracować, że 8h na farmie i potem gotowanie, zmywanie i sprzątanie w domu to czysty wyzysk i niewolnicza praca, ale z drugiej strony to jednak dużo skorzystałam - skorzystałam doświadczeniem. Nauczyłam się wiele, nie tylko pracy, ale i od tych ludzi, których poznałam. Mick zwrócił mi uwagę na dojrzałe decyzje i w ogóle na podejmowanie decyzji samodzielnie, na powrót do tej pewności siebie i egzekwowania swoich praw i tego, czego pragnę, którą ni stąd ni zowąd miałam na pierwszym roku etno; Basil zwrócił mi uwagę na to, by nie dawać więcej, niż możesz oczekiwać, by nie eksploatować się aż nadto, by wyluzować; matka Ronalda nauczyła mnie tego, że każda kobieta przechodzi w swoim życiu jakiś ciężki czas, który dodaje jej sił, który sprawia, że staje się silniejsza psychicznie - nie chodzi o mnie, ale dała mi nadzieję dla mojej siostry, bardzo pozytywne przeżycie. Nauczyli mnie tego, by nie tkwić uparcie przy ścisłym planie, by zaszaleć, by pójść choć raz w nieznane, by dać się ponieść życiu! Tak więc się daję - niosę się tam, gdzie mnie weźmie wiatr. Może nauczę się żyć bez planu, albo z bardziej elastycznym planem. Albo po prostu się wyszaleję. Poza tym poznałam cała masę dobrych ludzi i zrobiłam parę znajomości - jak np. Ronald, u którego mogę mieszkać w Londynie po styczniu ile tylko zapragnę - stwierdził, że może mi pomóc znaleźć jakiś staż w muzeum...a aktualnie czekam na datę rozmowy kwalifikacyjnej...trzymajcie kciuki! Może coś wyjdzie z tego, może nie. Ale byłoby genialnie!
Tak więc opuściłam Keitha i poszłam dalej. Po nowe doświadczenia.
Cztery dni w Norwich także dały mi wiele. Mieszkanie u spokojnego, totalnie flegmatycznego Jana-Niemca, który sprawił, że czułam się jak u siebie - z darmowym jedzeniem, spaniem we własnym łóżku i zamykaniem drzwi własnym kluczem - niesamowite, jak ludzie potrafią zaufać całkowicie obcej osobie. To chyba kwestia intuicji, kwestia tego pierwszego spojrzenia - trzeba to w sobie rozwinąć, czy siedzi to gdzieś głębiej lub nie, w każdym? Może utkwiło to gdzieś tam i we mnie, pod tą całą nieufnością. W każdym razie Norwich to urocze miasto! Niewielkie, ale jest taki dowcip: "Norwich ma kościół na każdą niedzielę roku i pub na każdy dzień roku" - co nie mija się zbytnio z prawdą! Kiedyś było tutaj 50 kościołów, teraz ostało się tylko 30, ale i tak - stojąc na rogu ulicy widzisz co najmniej 3 kościoły w różnych kierunkach i 4 puby! Niesamowite na pierwszy rzut oka, ale kiedy krążysz po mieście bez mapy (a nawet i z nią) to bardzo łatwo się zgubić, bo kościoły te wcale nie są punktami odniesienia - wręcz przeciwnie, wszystkie są tak do siebie niesamowicie podobne (z identycznymi wieżami, identycznymi zegarami itd), że bardziej Cię tylko zmylają i dezorientują! Dowiedziałam się także, że centrum miasta, a właściwie punkt centralny tzw. Forum (biblioteka z kawiarniami coś jak BUW), wcale nie łączy wszystkich części miasta, lecz je dzieli! Na dwie części - wschodnią część ludzi dojrzałych i pracujących i zachodnią studentów. Poza tym! Pojmowanie przestrzeni jest tu zupełnie inne. Miasto niewielkie = zmniejszenie się skali odległości. Tzn., że jeśli coś jest położone 15-20 minut piechotą, to jest to "bardzo daleko" i nie warto tam iść! Niezwykłe - osobiście całe 4 dni przechodziłam po Norwich poznając jego uliczki i gubiąc się chyba z 20 razy (co jest dla mnie bardzo dziwne, w sensie takie chodzenie non stop).
Poznałam całą masę ludzi. Codziennie poznawałam 2-3 osoby, zaś ostatniego wieczoru całą masę w pizzerii. I muszę coś powiedzieć - zmęczyło mnie to psychicznie. Wyczekiwałam momentami chwili wytchnienia tylko dla siebie. Nie mówię, że było źle - wręcz przeciwnie, to bardzo ciekawi ludzie, a poznawanie ich spojrzenia na życie, pragnień, marzeń było bardzo interesujące, ale z drugiej strony ciągłe mówienie i słuchanie wyczerpuje. To ciężka praca - ciągłe rejestrowanie i reagowanie. To tak, jak na Kurpiach - wracałam odprężona fizycznie, ale wyczerpana psychicznie. Mam nadzieję, że nie przeszkodzi mi to w etno - na pewno na jakiś czas będę miała dosyć po tym całym skakaniu tutaj, ale powinno być dobrze.
Ha! No i mam na koncie niesamowity moim zdaniem wyczyn - Ci, co mnie znają mogą potwierdzić, że to dość nietypowe. Szukając przez 1,5h domu Jana zaopatrzona tylko w niewielką głupią mapkę dla głupich turystów, która nie uwzględnia 2/3 ulic w Norwich traciłam wszelką nadzieję.Nie tak jak w drodze do Machu Picchu Pueblo, ale równie blisko. W każdym razie ujrzałam w końcu otwarte drzwi domu na rogu dwóch ulic, a w drzwiach studentów jakiś. Podchodząc do nich, by spytać o drogę nie sądziłam, że skończy się na godzince na ich kanapie z darmowym piwkiem i rozmową o wszystkim (między innymi o tym, że dziadek jednego z nich pochodzi z Łodzi!). Bardzo interesujące przeżycie - coś niepodobnego do mnie, ale bardzo miło wyszło!
W każdym razie dowiedziałam się także, że Brytyjczycy dorastali w wierze, że Polacy to wspaniali ludzie, którzy podczas drugiej wojny światowej zostali bardzo skrzywdzeni przez złych Niemców, że pomagali bezinteresownie UK, a sami nie dostali nic w zamian, że wszyscy z UK powinni zwiedzić Polskę (oczywiście większość tego nie robi)! A dowiedziałam się tego od moich nowych hostów, którzy próbują się uczyć polskiego (już zaczęłam dawać wieczorami lekcje:P ) i byli dwa razy w Polsce! Bardzo miło!
A co o hostach - tylko parę słów, bo mi się już nie chce powtarzać - Dave jest bardzo dobrym człowiekiem, chodzi co niedziela do kościoła, śpiewa w chórze, jest wolontariuszem w domu opieki, nauczycielem garncarstwa ect. Bardzo spokojny i ciepły człowiek. Sue natomiast to niesamowicie chaotyczna osoba! Nic nie planuje, jest humorzasta, ale też pracowała w ZOO i jako wolontariuszka przy starszych ludziach i przy bezdomnych...
Och i muszę powiedzieć, że zastanawiam się czy cała Anglia, wszystkie domy są tak zasyfione? Czy wszyscy Anglicy są totalnie uodpornieni i zaprzyjaźnieni z tonami kurzu, pajęczyn i pająków na każdym kroku? Wiem, wiem - najlepsza metoda, by poznać nowe miejsce to je posprzątać metr po metrze, ale coś jest nie tak, jeśli sprzątanie jednego metra trwa pół godziny... Kurzem będę oddychać chyba jeszcze przez tydzień, zanim mi płuca się totalnie oczyszczą!
Ach i poznałam bardzo miłego Polaka, który mi przewiezie moje parcele świąteczne dla rodzinki właściwie to za nic :) taka przysługa - i dał mi wycieczkę po kampusie uniwerku - niby mniejszy niż warszawski ale ładniejszy - z akademikami wyglądającymi jak piramidy meksykańskie i jeziorem i nadpowietrznymi przejściami dla pieszych!
No cóż, to tyle. Teraz parę fotek:
Akademiki University of East Anglia |
Nadpowietrzne przejście oddzielające część nauk ścisłych od nauk historycznych |
Super nowoczesny budynek Nauk Historycznych |
Malarz uliczny, którego mijałam codziennie pokonując bardzo malowniczą kładkę w stronę centrum Norwich |
Wielkie mniam! |
Morrisonki - chybam się w nich zakochała! |
Baaardzo wczesne święta w sklepach |
Kościół i kawiarnia w jednym - ciekawie byłoby słuchać nabożeństwa przy latte i mafince |
A tutaj małe, grzeczne dzieci siadają na kolanach starego pana z długą, białą brodą |