czwartek, 25 sierpnia 2011

To tak z tesknoty za paroma wszami :)

Jak zawsze weseli, piekni, kochani - chlopcy, kiedy my sie spotkamy?

Ze tez nie moglam w tym roku upiec czegos pokazniejszego! Damn!

Aj, Mala! Posialo nas po dwoch stronach swiata, co?

Gdzie te nasze ploty Marco, co?!

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Tualqui i wielka fiesta

Wota z poludniowego Peru: krazki Pokemon z serii ¨zlap je wszystkie¨, zolnierzyki Dzi-Aj-Dzol, lusterka, puste buteleczki i zarowki.

Procesja chrzescijanska? Tak. Ale kto idzie przed swieta figurka? Czterej inkascy tancerze




Al pie del Coropuna


Nostalgia u szczytu swiata


Piekny, wesoly, zabawny, silny, stanowczy: i dziwic sie powiedzeniu ¨za mundurem panny sznurem¨? :)

Caly szwadron Moj!



sobota, 20 sierpnia 2011

Zdjec garsc niewielka

Targ z owocami w Aplao. Polecam pomaranczowe melony! Najwspanialsze po zielonych., ale nie mylic z czerwonymi!

Chce Pani rybke? Na miejscu?

Tym razem lawka zamieszkana, nie samotna...

Przepraszam wszystkich, ktorych uczucia i poczucie estetyki urazilam, ale takiego zboczenia to nigdy na zywo nie widzialam i chcialam sie podzielic swoja trauma. Czemu tylko ja mam cierpiec do poznej starosci?!

W drodze na Torro Muerto, gdzie szamani swoje wizje ayahuascowe ryli w kamieniach...


Na tej pustyni i bez srodkow deprywacji sensorycznej mozna niezle sfiksowac!!


Moja Najukochansza Coropuna!

To chyba sen, ale Maucallacta wypiekniala i zakwitla wielobrwnie!


Wciaz ten sam osiolek, wciaz na tym samym miejscu parkingowym

Nasze male, sliczne kolezanki wyzyskujace pieniadze i slodycze (oczywiscie na zasadzie handlu wymiennego, zeby nie bylo!)



4224mnpm - Odkrywczynie-Zdobywczynie

Tyle yarety na raz i tyle szczescia jeszcze nie bylo

Przepiekne gory/przeklete gory


Dotarli! Puye Raimondiego sie nam nie oparly-a my im


Jedni z moich rozmowcow. Pani bardzo mi dobra czarownice z kreskowek przypominala, a Pan zapaskudzil mi  moje cynamonki...


Glupia gringoska-i czego sie tak jopi? Lam na spacerze nie widziala?


Chlopaki! Chodu!



Dacie wiare, ze ta pieknosc wyrasta z samego srodka agawy?



Przyjemny widok dla takiego babla-szkoda tylko, ze skoczy w tym kotle... :)

A kiedy Ja dorobie sie swojego burrito i sombrero?


Bo My taaaaacy kochani jestesmy!


wtorek, 16 sierpnia 2011

Te, Canela y Clavo

Peru pochlania.
Bedac tutaj z kazda minuta i z kazdym postawionym na tej ziemi krokiem wchlania sie w ten swiat. Nie ma tutaj tych wszystkich problemow zaprzatajacych glowe - zostaly daleko za Oceanem. Zniknely jak gwiazdy z nieba kiedy wstaje slonce o poranku. Po prostu rozmazaly sie we mgle. Nie ma tutaj swiata innego niz to wszystko, co Cie otacza. Gory. Gory sa wszedzie. Staja sie czescia Ciebie. Sa w Tobie. Sa twoim cieplym schronieniem. Sa bariera, ktora nie dopuszcza mysli zlych, problemow ciezkich, zmartwien. Pampacolca jest ostoja w swiecie pelnym pedu.

Tak sie czuje. Tak wlasnie zyje tutaj. Dziwicie sie, ze nie chce mi sie wracac? Nie mowie, ze nie mysle o tym co sie dzieje w Polsce, a tym co sie dzieje u Was wszystkich, o tym co slyuchac u moich kochanych. Ale nie mysle o tym permanentnie. Tutaj permanentnie Zyje. Tutaj permanentnie mysle o tym, co zrobic za 5 minut, nie za 5 lat.
Nie twierdze, ze zycie w Peru, ze zycie w Pampacolce jest banalnie proste-bo takie nie jest. Jest wrecz momentami bardzo trudne. Bez wszystkich wygod swiada europejskiego, wielkiego swiata, ze zmartwieniem o chleb powszedni w tym prawdziwym, fundamentalnym tego slowa znaczeniu. Co zjesc na zajutrz? Ile pracy bedzie na chacrze? Jak zimno bedzie tej nocy? To sa problemy dnia codziennego. Tak, tez mamy takie w Polsce, ale nie w takim wymiarze jak tutaj. W Polsce martwimy sie cala masa niepotrzebnych rzeczy. Dlaczego? Dlatego ze jestesmy rozpieszczeni przez dobra kulturowe, przez rozwoj przemyslowy i przez pieniadze, ktorych mamy az nadto. Mamy za duzo czasu na myslenie dlatego wynajdujemy sobie sztuczne problemy, sztuczne zmartwienia i wyolbrzymiamy je, powiekszamy co i rusz do rozmiarow ekstramalnych. Po co? Nie mozemy zyc swobodnie? Nie mozemy zyc prosto? Zycie i tak jest wystarczajaco zagmatwane by je dodatkowo jeszcze sobie samemu uprzykszac.

Dwa tygodnie temu wjechalismy do Pampacolci. Dwa lata temu ostatni raz widzialam osniezone szczyty Coropuny. Jadac malutkim, chyboczacym sie nad andyjskimi przepasciami busikiem, z panem wiozacym mandarynki, ze starszym malzenstwem jedzacym cala droge chicharony (takie swinskie mieso) i panem siedzacy na niewielkim zydelku na samym srodku odplywalam. Nawet nie myslami, po prostu odplywalam. Az w pewnym momencie cos mnie obudzilo. Cos porwalo moja dusze, a zaraz za nia powedrowaly moje oczy. Po dwoch latach ujrzalam moja piekna Coropune. Dopiero wtedy poczulam, ze naprawde jestem w Peru. Ze naprawde jestem tutaj, gdzie powinnam byc. Nie bylo tak w Tarmie, nawet nie bylo az tak w Arequipie. Tak silnie poczulam, ze kocham ten widok, ten, ktory mnie odnalazl, ten, ktory ja odnalazlam na nowo, ze zaczelam plakac.
Tak, jestemosoba bardzo emocjonalnie podchodzaca do takich spraw i prawdopodobnie sama wyolbrzymilam cala sytuacje w swoich myslach, dlatego zareagowalo tak a nie inaczej moje cialo, ale plakalm ze szczescia, z tesknoty i ze spelnienia, z bolu rozlaki i z milosci. Jakbym wracala do ukochanej osoby. Jakbym odzyskala cos, co dawno temu utracilam. Pokochalam, kochalam i kocham. Kazdego ranka patrze na Coropune i kocham ja, kocham Go. Jestem mu tak wdzieczna jak wdzieczni sa za kazdy dzien i kazda krople wody mieszkancy doliny.

Wiecie co zauwazylam? Ze cale moje wspomnienie Peru, nie liczac Coropuny i Misti, to mistyfikacja. To jakas wyolbrzymiona i przekoloryzowana wersja tego, co bylo. Dlaczego? Doszlam do wniosku, ze zupelnie inaczej zapamietalam peru wlasnie dlatego, ze bylam tutaj z Lu, Marco i Piotrkiem. Z ludzmi, ktorzy sa tobie bliscy, zupelnie inaczej sie odnajduje czlowiek w nowych sytuacjach. To tak jakby miec ze soba Dom, tylko w kolorowej oprawce, jakby zmienic kwiaty w ogrodzie. Teraz, dopiero teraz odnajduje Moje Peru. Dopiero teraz poznaje je prawdziwie i czuje prawdziwie, przez pryzmat Moich przezyc, nie zas Naszych przezyc. Teraz zaczynam doceniac kazdy szczegol. Nie tesknie za polskim jedzeniem, bo rozkoszuje sie tutejszymi smakami. Nie paietalam ich. Inaczej: nie znalam ich tak naprawde! Nie tesknie za polskimi widokami, bo poznaje tutejsze widoki, bo teraz sie ich ucze.

A tak a propos. Jest juz polowa sierpnia, a mysmy jeszcze nie zaczeli archeo-prac na stanowisku! Wspolczuje Mackowi. Naprawde duuuuzo na tutaj problemow. Ale plus jest taki, ze chociaz ja zaczelam cos robic. Zbieram material. Zbieram wywiady. Tydzien. Pracuje tutaj juz tydzien. To niesamowite-zupelnie jak przy moich pszczolach- z kazda kolejna rozmowa poznaje ten swiat i okolice i czuje jak rosne w sile, jak rosne w wiedze. Tak, oczywiscie nie jest zbyt kolorowo momentami. Jak naprzyklad dwoch starszych panow, ktorzy daje glowe, ze byliby idealymi rozmowcami, ale jak do nich podchodze to UDAJA gluchych... Czemu? Biala, mloda i do tego kobieta. W kolejnosci dowolnej, uzywane zamiennie-jak kto z Was woli.... Albo starsi ludzie, wspaniali ludzie, ktorzy naprawde mi pomagaja, ktorzy sa cennymi rozmowcami, ale zycie ich jest tak ciezkie, ze chca sie podzielic ze mna swoimi przezyciami, bolami, rozsterkami. A ja co? To jest najwiekszy bol antropologa. Nie mozna pomoc wszystkim. Nie mozna kazdemu dac bulki, kupic jablka, usciskac. Znaczy, takie drobne gesty owszem, ale nic wiecej,. nie zmienimy ich zycia, nie mamy takiej czarodziejskiej rozdzki, ktora by nam pozwolila dac im to, czego potrzebuja. Jedyne, co moge im zaoferowac w zamian, to drobny gest i chwila rozmowy, chwila, podczas ktorej ich slucham. Ale nie wypytuje, nie zadam informacji, slucham tego, co chca mi powiedziec, czym sami maja potrzebe sie podzielic. Nie daje rad, bo nigdy nie bylam w takiej sytuacji jak oni nie mam prawa sie wymadrzac. Nie mowie, jak jest u mnie, jak wjest w Polsce, bo i tak im to nie pomoze. Po prostu slucham.
Ciezko jest tez czasem wyciagnac z nich informacje. Tak jak z kazdego rozmowcy, nawet w Polsce. Jestem obca. Nie jestem stad. jestem spoza. Tutaj to widac nawet bardziej, jakby efekt Swoj-Obcy nabiera tysiackroc mocniejszej sily niz normalnie. Jestem inna, jestem inna fizycznie. Jestem obca, jestem odmienna od nich. Czego moge od nich chciec? Dlaczego pytam o wierzenia, o historie, opowiesci, legendy? Po co mi ta wiedza? Moze chce z nich zrobic zacofanych Indian? Moze chce sie powywyzszac? Moze sie chce nasmiewac z ich wiedzy i ich dziedzictwa?
Ale spotkalam tez ludzi wspanialych, ktorzy nie znajac mnie dali mi wszystko co mieli-cala swoja wiedze. Za to ich kocham, sa mi bliscy. To wlasnie dzieki tym ludziom prosty, pieciominutowy spacer do sklepu zajmuje mi 20 minut. Kazdy mnie wita, z kazdym zamieniam slowo lub takowych kilkanascie. To piekni ludzie. Ich swiat tez jest piekny.

Wasyl bylby dumny-znalazlam ich Axis Mundi. Znalazlam ich Przod-Tyl i ichnie Prawo-Lewo. Wy etnokochani wiecie o co mi chodzi.
Pytanie, jakie sobie pokryjomu sama sobie o siebie zadaje brzmi jednak: Gdzie jest moje Axis Mundi?...

Przyjechala Liz. Zupelnie inaczej sie nam rozmawia teraz. To dzieki mojemu otwarciu sie na hiszpanski i dzieki temu, jakie badania teraz prowadzi. Jest niesamowita: badania medycyne naturalna i praktyki szamanskie w polnocnej selvie. Bierze udzial w ceremoniach i rytualach, stosuje rozne srodki deprywacji sensorycznej. Zazywa ayahuaske. Mowila mi wiele rzeczy o tym jak ten roslinny srodek pomaga jej duszy i cialu sie rozwijac. Jak energia rosliny wspomaga energie jej istnienia. To wspaniale, jak bliskonatury jest, jak odnalazla przewodnika dla swego zycia. Jak odnalazla odpowiedz (i za kazdymrazem odnajduje ja na nowo) na pytanie o to, kim jest i na jakim etapie swojej Drogi jest.

A kim jestem ja i na jakim etapie swojej Drogi jestem?

czwartek, 4 sierpnia 2011

Dajcie mi popracowac!

No Kochani!

Wybaczcie brak polskich znakow, ale niestety tak to jest, kiedy na calym swiecie nie uzywa sie jezyka polskiego i naszych boskich znakow :)
I wybaczcie tez nieczeste pisanie-niestety tak to bywa w tym przepieknym kraju, ze jednym z urokow jest stopniowe zatracanie sie w codziennosci i pieknie otaczajacej cie przyrody, ze Internet schodzi na dalszy poziom - szczegolnie, gdy slamazarzy sie jak slimak i trzeba za niego placic w kafejkach. O.

Tak wiec zaczne od najwczesniejszych wydarzen, mianowicie dzis wybralismy sie na stanowisko Torro Muerto. Powiem Wam tak-nawet bez Ayahuasci wyprawa byla ciekawa. Zwidy pod tytulem ``widze czlowieka zapadajacego sie w piasku´´ albo ´´slysze szamanskie grzechotki na srodku pustyni´´ daja do myslenia. Sama atmosfera miejsca, ktore mozna szczerze z reka na sercu nazwac patelnia, pustynia, odludziem-imponujaca. Tym bardziej, ze koszt wyprawy calodniowej wyniosl nas 5 soli. Dzien zakonczony pelnowartosciowym obiadem w postaci frytek i salatki + coli w cenie 1.5 sola na glowe? Bezcenny.

Ach! Chcialam Wam powiedziec cos bardzo ciekawnego-siedzi to we mnie juz hohoho z dobry tydzien, odkad dotarlam do Arequipy. Tak wiec przygotujcie sie na Prawde prawdziwa: Peru sie zmienia. Zmienia sie pod wzgledem kulturalnym i mentalnym. Tak-obserwowanie zmian jakie zaszly w ludzkiej mentalnosci w ciagu  ostatnich dwoch lat jest niesamowite. Nie pamietam zbytnio, bym za pierwszym razem, pierwszym pobytem w Peru uswiadczyla widoku par calujacych sie i obsciskujacych na ulicach. Teraz? Wolnosc i swoboda! Wszem i w obec, na ulicy, w parkach i na lawkach - w barach, na marketach i w dziwnych uliczkach: pary sie caluja, obsciskuja i Bog jeden wie co jeszcze. Co wiecej! Dostrzezona zostala nawet jedna PARA LESBIJSKA! Ohoh! Swiatlosc przybyla do Peru! Nie jestem pewna czy to dobrze czy zle. A moze jest wlasnie neutralne? Wszak zmiany kulturowe sa nieuniknione. bynajmiej nie jestem wyznawca nurtu ewolucjonistycznego, twierdzacego ze Peru jest daleko w tyle za Europa i predzej czy pozniej dotrze do ´´naszego´´ stanu, ale mowie ze cos sie dziac zaczyna.

Och jak pelno tutaj jest amerykow. Nie dziwie sie ze miejscowi widza bialego i krzycza ´´Hello´´ od razu. Biedne dzieci... gorzej ze Ci amerykanie nawet nie potrafia wykazac sçnajmniejszego szacunku poslugujac sie poprawnie jezykiem hiszpanskim. Nie twierdze ze moj hiszpanski jest najwyzszych lotow, ale przynajmniej staram sie. Staram sie mowic tak, by mnie zrozumieli. Za to amerykanie... nawet nie pytajcie jak okropnie brzmi i kaleczy moje uszy ´´pero´´ albo ´´perro´´ z amerykanskim akcentem! Brrrr....

Przybylam pelna szczescia i radosci do Arequipy-cieplo, slonce i biale mury. Co zrobila madra Ewcia? Drugiego dnia zdjecia wszystkie niemal warstwy odziezy i poszla z kocykiem na dach hostelu. Uch jak goraco, puf jak goraco-trzy godzinki z jednej strony, trzy godzinki z drugiej strony i tadam! Zamiast carne blanco mamy Ewe w wersji carne rojo... Tak czerwonego, spalonego i swinkowo wygladajacego wygladu nie mialam chyba nigdy! :P Aktualnie znaki schodza powoli ze mnie. Czuje sie jak taki waz, co zmienia skore. moze to i symboliczne i sama sie przeobraze? Zobaczymy.

Powiem Wam tak: Peru to kraj, w ktorym najprosciej jest dotrzec do ziola. Niemalze rosnie tutaj na ulicach. Przejsc sie tak Arequipa i popatrzec na ludzi chodzacych ulicami to od razu widac, kto co i jak. Jest taki bazarek z artresaniami gdzie zawsze stoja chlopaki z warkoczyçkami kolorowymi i plecacy bransoletki: czym sie do tego zajmuja? Sprzedaja. Dla pozorow to przy tym bazarku stoja policjanci rozstawieni tak co 10 krokow jeden od drugiego. Co wiecej: chodza po miescie i zaczepiaja tacy sami, podobni goscia co to chca ci splesc warkoczyk albo naszyjnik-taki jeden mnie dopadl. Mial mi zrobic bransoletki dla Maluchow, ale po pewnym czasie spaceru po miescie i rozmowy siadlam. W sensie zrezygnowalam, a wlasciwie wystawilam go do wiatru po umowieniu spotkania. Nie dosc ze sie okazalo ze maryske chce opylic, to jeszcze podejrzanie podziwial moje rude wlosy i blada cere...nie chcialabym jednak skonczyc w jakims peruwianskim burdelu otumaniana maryska albo czym innym... No nic, najlepsza byla nasza landlorczyni co to palila skreta na sniadanie, obiad i kolacje... wesola kobitka, nie ma to tamto.

A co do tematu posta...
Jest dzis 3 sierpnia...a ja nadal nie zaczelam badan... Moze to i dobrze, bo nie bede sie musiala tyle czasu spedzac na wywiadach, bo to mozna oszalec, ale z drugiej strony to no kurcze blade! Chce juz zaczac! Boje sie troche tych wywiadow-zmienialam kwestionariusz, bede jezdzic po miejscach, ale trzeba jakas zaczac. Na Kurpie przeciez docieralismy dzien/dwa przed rozpoczeciem badan, by sie oswoic. A tutaj? Nadal jestesmy w Aplao. Jutro w droge, pojutrze dopiero na stanowisko. Dopiero za dwa dni podejde do pierwszego swego respondenta na nowej drodze badan. Jak mi pojdzie? Jak powiedzie sie cala rozmowa? Zobaczymy.

Poki co-koniec. Do zo

środa, 27 lipca 2011

Piękna jak sen

Arequipo, Ojczyzno duszy mojej,
Ty jesteś piękna tak!
Kto Cię nie zna, ten tylko się dowie
Kto raz zaksztuje Twój smak!

Ach, co tu duzo opowiadać. O Arequipie wiem tyle, że jest niezwykle urodziwym miejscem. Znacie ten podział miejsc odwiedzanych podczas podróży? Na miejsca, które są dla nas atrakcją, w których nie spuszamy palca ze spustu migawki aparatu, w których biegamy od zabytku do zabytku, od muzeum do galerii? I te miejsca, w których czujemy się tak dobrze i naturalnie, że nie trzymamy wiecznie pod pachą aparatu, że nie jadamy w fancy lokalach by spróbować nowych smaków lecz jemy jak tutejsi, na marketach?
Arequipa jest dla mnie miejscem tej drugiej kategorii. Znam ją, oswoiłam jej przestrzeń w swoim wyobrażeniu, odnalazłam 'miejsca', punkty odniesienia, wytworzyłam własną mapę mentalną. Nie mogę się zgubić. A jeśli nawet, to wystarczy mi unieść wzrok i już wiem: tutaj jest ten sklep, a tutaj jest Mercado, tutaj jest Yanahuanca, a tutaj katedra, tutaj Misti a tam Chanchani. Jestem.

Znacie określenie "Zielona Warszawa"? "Warsiawiak"? Odnoszę wrażenie, że w Arequipie zachodzi analogiczne zjawisko. Jakto? Po prostu: przyjeżdżasz do Białego Miasta, realnego Minas Tirith Peru, zostajesz rok/dwa (z moich obserwacji wynika, że bariera 1,5-2 lat jest tym liminarium) i oto możesz się zwać "Arequipeńo/a"! I już, w tak łatwy sposób jesteś 'stąd'. Co jednak, jeśli posiadać białą skórę? Jeśliś jest (jak to mawia boski Maćko) carne blanco? No se. Nadal nie rozgryzłam problemu :P

CS jest zadziwiający-wiecie, że czasem może się ( jak każdy chyba portal społęcznościowy) stać portalem randkowym? Spotkałam się na kawę z chłopakiem z Huancayo, od trzech lat Arequipeńczykiem: uczy się polskiego, ma paru znajomych z Polski, bardzo oczytany, inteligentny, spoko gość. Machnął się na gest zafundowania mi latte za s./6,50 (czyli jakiegoś piątaka na mnie wydał hehe). Co się okazało po 2 godzinach rozmowy? Padło pytanie czy mam chłopaka. Czy wyobrażam sobie życie w Peru. Czy nie przeszkadzały by mi różnice kulturowe w związku. W zamian dostałam zupełnie nie pytając fakty z jego życia dotyczące poglądów na związek, na traktowanie żony-oczywiście wszystko poprawnie, bez zdradzania zapędów szowinistycznych lub chęci dominacji w związku. Tak jak powinno być. Cóż...szybko poprosiłam o rachunek i zmyłam się do hotelu :) Nie sądzę, bym pragnęła kolejnego randevouz z tym miłym chłopcem :P

Straaaaszny ze mnie Żyd. Chyba nie pojadę rowerem w Andy-a raczej: nie zjadę rowerem z wulkanu. Nie dosć, że kupa kasy, to też tylko parę godzin frajdy podczas której zapewne bym wypluła własne płuca, a Bóg tylko jeden wie czy by mnie nagle moja astma nie dopadła na wysokości 5000mnpm. Ale może się skusze na jeden, względnie dwa dni w Kanionie Colca?... W sumie 75soli (+ s./45,00 za bilet wstępu i gorące źródła) to nie tak dużo na 2 dni zabawy i widoków?... tylko ta zbiórka o 2 rano.............

Jutro leniuchuję-jutro kawka z Cusco Caffee i opalanie się na dachu Los Andes. Potem wyciągnę Szwajcara (kolejny Szwajcar, och ach tak jak brazylijczyków ich jak psów :P ) na wycieczkę po ciudad z aparatem i Queso Helado.

Ach!!! Nie wiem czy to pisałam: w dniu wyjazdu z Tarmy zaliczyłam swój pierwszy, prawdziwy peruwiański deszcz! Było bosko. Niebo zachmurzone jak się patrzy, Andy groźne, i mokro.
Ach, no i ta przeklęta, szara-bura, zawszona Lima... No i potem ponad doba spędzona w autokarze...śmierdziałam później jak pisuar...(bo siedziałam niestety niedaleko kibla....)masakra. Ale opłacało się!:)

Lęcę na słodkiego naleśnika z manjarem!!!!!!!!!!!!!!!!

Foty:


Przyozdobione miasto na Fiestas







W końcu byłam w Santa Catalinie!





Widok z dachu na Santa Catalinę i Misti