wtorek, 16 sierpnia 2011

Te, Canela y Clavo

Peru pochlania.
Bedac tutaj z kazda minuta i z kazdym postawionym na tej ziemi krokiem wchlania sie w ten swiat. Nie ma tutaj tych wszystkich problemow zaprzatajacych glowe - zostaly daleko za Oceanem. Zniknely jak gwiazdy z nieba kiedy wstaje slonce o poranku. Po prostu rozmazaly sie we mgle. Nie ma tutaj swiata innego niz to wszystko, co Cie otacza. Gory. Gory sa wszedzie. Staja sie czescia Ciebie. Sa w Tobie. Sa twoim cieplym schronieniem. Sa bariera, ktora nie dopuszcza mysli zlych, problemow ciezkich, zmartwien. Pampacolca jest ostoja w swiecie pelnym pedu.

Tak sie czuje. Tak wlasnie zyje tutaj. Dziwicie sie, ze nie chce mi sie wracac? Nie mowie, ze nie mysle o tym co sie dzieje w Polsce, a tym co sie dzieje u Was wszystkich, o tym co slyuchac u moich kochanych. Ale nie mysle o tym permanentnie. Tutaj permanentnie Zyje. Tutaj permanentnie mysle o tym, co zrobic za 5 minut, nie za 5 lat.
Nie twierdze, ze zycie w Peru, ze zycie w Pampacolce jest banalnie proste-bo takie nie jest. Jest wrecz momentami bardzo trudne. Bez wszystkich wygod swiada europejskiego, wielkiego swiata, ze zmartwieniem o chleb powszedni w tym prawdziwym, fundamentalnym tego slowa znaczeniu. Co zjesc na zajutrz? Ile pracy bedzie na chacrze? Jak zimno bedzie tej nocy? To sa problemy dnia codziennego. Tak, tez mamy takie w Polsce, ale nie w takim wymiarze jak tutaj. W Polsce martwimy sie cala masa niepotrzebnych rzeczy. Dlaczego? Dlatego ze jestesmy rozpieszczeni przez dobra kulturowe, przez rozwoj przemyslowy i przez pieniadze, ktorych mamy az nadto. Mamy za duzo czasu na myslenie dlatego wynajdujemy sobie sztuczne problemy, sztuczne zmartwienia i wyolbrzymiamy je, powiekszamy co i rusz do rozmiarow ekstramalnych. Po co? Nie mozemy zyc swobodnie? Nie mozemy zyc prosto? Zycie i tak jest wystarczajaco zagmatwane by je dodatkowo jeszcze sobie samemu uprzykszac.

Dwa tygodnie temu wjechalismy do Pampacolci. Dwa lata temu ostatni raz widzialam osniezone szczyty Coropuny. Jadac malutkim, chyboczacym sie nad andyjskimi przepasciami busikiem, z panem wiozacym mandarynki, ze starszym malzenstwem jedzacym cala droge chicharony (takie swinskie mieso) i panem siedzacy na niewielkim zydelku na samym srodku odplywalam. Nawet nie myslami, po prostu odplywalam. Az w pewnym momencie cos mnie obudzilo. Cos porwalo moja dusze, a zaraz za nia powedrowaly moje oczy. Po dwoch latach ujrzalam moja piekna Coropune. Dopiero wtedy poczulam, ze naprawde jestem w Peru. Ze naprawde jestem tutaj, gdzie powinnam byc. Nie bylo tak w Tarmie, nawet nie bylo az tak w Arequipie. Tak silnie poczulam, ze kocham ten widok, ten, ktory mnie odnalazl, ten, ktory ja odnalazlam na nowo, ze zaczelam plakac.
Tak, jestemosoba bardzo emocjonalnie podchodzaca do takich spraw i prawdopodobnie sama wyolbrzymilam cala sytuacje w swoich myslach, dlatego zareagowalo tak a nie inaczej moje cialo, ale plakalm ze szczescia, z tesknoty i ze spelnienia, z bolu rozlaki i z milosci. Jakbym wracala do ukochanej osoby. Jakbym odzyskala cos, co dawno temu utracilam. Pokochalam, kochalam i kocham. Kazdego ranka patrze na Coropune i kocham ja, kocham Go. Jestem mu tak wdzieczna jak wdzieczni sa za kazdy dzien i kazda krople wody mieszkancy doliny.

Wiecie co zauwazylam? Ze cale moje wspomnienie Peru, nie liczac Coropuny i Misti, to mistyfikacja. To jakas wyolbrzymiona i przekoloryzowana wersja tego, co bylo. Dlaczego? Doszlam do wniosku, ze zupelnie inaczej zapamietalam peru wlasnie dlatego, ze bylam tutaj z Lu, Marco i Piotrkiem. Z ludzmi, ktorzy sa tobie bliscy, zupelnie inaczej sie odnajduje czlowiek w nowych sytuacjach. To tak jakby miec ze soba Dom, tylko w kolorowej oprawce, jakby zmienic kwiaty w ogrodzie. Teraz, dopiero teraz odnajduje Moje Peru. Dopiero teraz poznaje je prawdziwie i czuje prawdziwie, przez pryzmat Moich przezyc, nie zas Naszych przezyc. Teraz zaczynam doceniac kazdy szczegol. Nie tesknie za polskim jedzeniem, bo rozkoszuje sie tutejszymi smakami. Nie paietalam ich. Inaczej: nie znalam ich tak naprawde! Nie tesknie za polskimi widokami, bo poznaje tutejsze widoki, bo teraz sie ich ucze.

A tak a propos. Jest juz polowa sierpnia, a mysmy jeszcze nie zaczeli archeo-prac na stanowisku! Wspolczuje Mackowi. Naprawde duuuuzo na tutaj problemow. Ale plus jest taki, ze chociaz ja zaczelam cos robic. Zbieram material. Zbieram wywiady. Tydzien. Pracuje tutaj juz tydzien. To niesamowite-zupelnie jak przy moich pszczolach- z kazda kolejna rozmowa poznaje ten swiat i okolice i czuje jak rosne w sile, jak rosne w wiedze. Tak, oczywiscie nie jest zbyt kolorowo momentami. Jak naprzyklad dwoch starszych panow, ktorzy daje glowe, ze byliby idealymi rozmowcami, ale jak do nich podchodze to UDAJA gluchych... Czemu? Biala, mloda i do tego kobieta. W kolejnosci dowolnej, uzywane zamiennie-jak kto z Was woli.... Albo starsi ludzie, wspaniali ludzie, ktorzy naprawde mi pomagaja, ktorzy sa cennymi rozmowcami, ale zycie ich jest tak ciezkie, ze chca sie podzielic ze mna swoimi przezyciami, bolami, rozsterkami. A ja co? To jest najwiekszy bol antropologa. Nie mozna pomoc wszystkim. Nie mozna kazdemu dac bulki, kupic jablka, usciskac. Znaczy, takie drobne gesty owszem, ale nic wiecej,. nie zmienimy ich zycia, nie mamy takiej czarodziejskiej rozdzki, ktora by nam pozwolila dac im to, czego potrzebuja. Jedyne, co moge im zaoferowac w zamian, to drobny gest i chwila rozmowy, chwila, podczas ktorej ich slucham. Ale nie wypytuje, nie zadam informacji, slucham tego, co chca mi powiedziec, czym sami maja potrzebe sie podzielic. Nie daje rad, bo nigdy nie bylam w takiej sytuacji jak oni nie mam prawa sie wymadrzac. Nie mowie, jak jest u mnie, jak wjest w Polsce, bo i tak im to nie pomoze. Po prostu slucham.
Ciezko jest tez czasem wyciagnac z nich informacje. Tak jak z kazdego rozmowcy, nawet w Polsce. Jestem obca. Nie jestem stad. jestem spoza. Tutaj to widac nawet bardziej, jakby efekt Swoj-Obcy nabiera tysiackroc mocniejszej sily niz normalnie. Jestem inna, jestem inna fizycznie. Jestem obca, jestem odmienna od nich. Czego moge od nich chciec? Dlaczego pytam o wierzenia, o historie, opowiesci, legendy? Po co mi ta wiedza? Moze chce z nich zrobic zacofanych Indian? Moze chce sie powywyzszac? Moze sie chce nasmiewac z ich wiedzy i ich dziedzictwa?
Ale spotkalam tez ludzi wspanialych, ktorzy nie znajac mnie dali mi wszystko co mieli-cala swoja wiedze. Za to ich kocham, sa mi bliscy. To wlasnie dzieki tym ludziom prosty, pieciominutowy spacer do sklepu zajmuje mi 20 minut. Kazdy mnie wita, z kazdym zamieniam slowo lub takowych kilkanascie. To piekni ludzie. Ich swiat tez jest piekny.

Wasyl bylby dumny-znalazlam ich Axis Mundi. Znalazlam ich Przod-Tyl i ichnie Prawo-Lewo. Wy etnokochani wiecie o co mi chodzi.
Pytanie, jakie sobie pokryjomu sama sobie o siebie zadaje brzmi jednak: Gdzie jest moje Axis Mundi?...

Przyjechala Liz. Zupelnie inaczej sie nam rozmawia teraz. To dzieki mojemu otwarciu sie na hiszpanski i dzieki temu, jakie badania teraz prowadzi. Jest niesamowita: badania medycyne naturalna i praktyki szamanskie w polnocnej selvie. Bierze udzial w ceremoniach i rytualach, stosuje rozne srodki deprywacji sensorycznej. Zazywa ayahuaske. Mowila mi wiele rzeczy o tym jak ten roslinny srodek pomaga jej duszy i cialu sie rozwijac. Jak energia rosliny wspomaga energie jej istnienia. To wspaniale, jak bliskonatury jest, jak odnalazla przewodnika dla swego zycia. Jak odnalazla odpowiedz (i za kazdymrazem odnajduje ja na nowo) na pytanie o to, kim jest i na jakim etapie swojej Drogi jest.

A kim jestem ja i na jakim etapie swojej Drogi jestem?

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń