piątek, 22 lipca 2011

I kto by pomyślał...?

No właśnie! Kto by pomyślał, że mandarynki nie rosną na sklepowych półkach tylko na drzewach?! Ja-w życiu! A tutaj jadę i patrzę i oczom swym nie wierzę, a przede mną i wszędzie w koło rosną mandarynkowe drzewa! Ach, a jaki to smak mają wspaniały, rześki, inny, takie nie-super-hiper-marketowy!
A wiecie, co jest jeszcze dobre w Peru? Pisco. A-ha-hu! Nie, żeby mi o samą w sobie peruwiańską wódkę chodziło - chodzi o to, jak piękną harmonią smaków prezentuje się ten napój! Pisco sour-to tak, to znane, ale pisco cafe?!?! Pomyślelibyście kiedyś, by połączyć pisco z esencją kawy? W Chanchamayo, w mieście, gdzie się kawę z kwiatków wywodzi a nie z plastikowych, zalakowanych hurtowo torebek, piłam mówię Wam najwspanialszą odmianę pisco jaka istnieje. A, tego też nie wiedziałam-że kawa to z kwiatków wyrasta, a nie z ziemi, jak orzeszki ziemne na ten przykład. Zadziwiający jest ten świat. O!
 Selva jest boska - no i do tego, nie jest wieczorem tak zimno jak w sierrze. I te sklepiki i domki-takie "prawdziwie egzotyczne", takie radosne... Postanowiłam-za rok spędzam na terenie selvy cały miesiąc! Tylko problemem będą te przeklęte, niechaj będą wyklęte, komary! Znów całe nogi będę miała w krwawych ,śladach przez najbliższy rok... ech...

Więc, czas najwyższy na podsumowanie mojego pobytu w Hacienda La Florida. Jutro wyjeżdżam do Arequipy (czeka mnie piękne ponad 22 godzin podróży, ju-hu!).

Było miło! Całe miejsce ma swoje plusy i swoje minusy, a że obie strony się równoważą, to nie mam pojęcia jak podsumować ten pobyt. Mieszane uczucia. Spotkałam tutaj ludzi wspaniałych, bliskich memu sercu, takich, z którymi nawet spędzane wspólnie czasu było samo w sobie wspaniałym przeżyciem, takich, do których chciałabym wrócić i chciałabym, by byli częścią mojego życia kiedyś, w przyszłości. Ale i spotkałam ludzi takich, z którymi się męczyłam, z którymi każde zamienione słowo stawało się powoli udręką. Ale podołałam. O!

Na pewno tylko i wyłącznie pozytywnie wspominać będę Marcosa, średniego syna właścicieli ziemskich, czarusia, bardzo intrygującą postać, która przejechała w 18m-cy samotnie cały kontynent Ameryki Południowej (nie powiem, by mi tym wcale nie zaimponował!), don Juliana, przecudownego staruszka, dla którego ogród jest całym życiem, który kocha nawet najmniejszy skrawek ziemi, na której pracuje i z którym rozmowy o Bogu i życiu były jedną z milszych rytuałów mojego dnia, oraz Martę, kucharkę, która ma w sobie tyle miłości, że starczyłoby dla wszystkich ludzi na świecie, ciężko doświadczoną przez los, dzielną i mądrą kobietę, którą podziwiam i kocham za to, jak daje sobie radę z każdym nowym dniem.

Mam mieszane uczucia co do Bruna, niemiecko-włoskiego peruwiańczyka, który zachwyca mnie swoim promiennym uśmiechem i miłością do dzieci-byłby wymarzonym ojcem, takim, dla którego dzieci są najważniejsze na świecie, a jednocześnie potrafiącym utrzymać dyscyplinę. Ale jest w nim też coś, czego nie potrafię zaakceptować-to, w jak sposób się momentami rządzi, to jak nie ma cierpliwości i serca do moich poglądów, to jak czasem się mijamy. Don Pepe. Co by tu powiedzieć o szefie wszystkich szefów? Na pewno nie to, że jest dobrym słuchaczem. Należy raczej do tego rodzaju ludzi, którzy są Opowiadaczami, tymi, którzy najlepiej potrafią słuchać samych siebie, a gdy coś mówią, to nie słyszą już nic innego - nawet kubka spadającego ze stołu. Powiem, że to bardzo miły człowiek, który zawsze stara się znaleźć wspólny temat, ale gdy już go znajdzie-przejmuje inicjatywę. Nie powiem-jestem mu bardzo wdzięczna na sporo konwersacji, dzięki którym dowiedziałam się rzeczy, o których nie miałam bladego pojęcia-to człowiek mądry, ale z drugiej strony nieco monotematyczny z tą swoją politykę, fiziem na punkcie komunizmu i szowinistycznym podejściem do świata. Oczywiście, jest to Don. Jego jest szczytowe miejsce przy stole, do niego należy 'pierwszy kęs mięsa', kiedy on mówi, nie mówi nikt inny.

Wiecie, co jest jeszcze tu dziwne? To, w jaki sposób ludzie postrzegają Obcego. Kim jest gringo, wiecie? Bo ja się już pogubiłam. Kiedy tu jechałam, gdzieś w jakimś miasteczku, jedząc ze staruszką camote de horno usłyszałam: 'a! jedziesz do tego miejsca, gdzie jest dużo gringo'. Tak, byłam w tym miejscu. Dwa tygodnie spędziłam w miejscu 'gdzie jest dużo gringo', ale tego nie zauważyłam. Bo dla ludzi tutaj, jest tu tylko jeden główny gringo i oczywiście przyjezdni. Kim jest ten gringo? No właśnie-to senora Inge. Rodowita niemka. Nie-stąd. Ale dlaczego ona jest gringo, a jej biało-skóry włoch z krwi i ich dzieci niemiecko-włoscy peruwiańczycy już nie? Bo tutaj się urodzili? Bo wychowała ich ziemia Peru? Bo znają Andy jak własną kieszeń i znają ludzi tutaj od urodzenia? Kim jest więc gringo? Tylko białym czy tylko przyjezdnym? A może białym przyjezdnym? Czy to jest może znacznie bardziej skomplikowane?

No nic, myśleć będę później-teraz pozostawiam za sobą powoli ten etap podróży i szykuję się na Moją Białą Arequipę i wyprawy, które tam planuję!


Na koniec jak zwykle zdjęcia:


Odpoczynek po pracy

Tutaj jest Samo-Centrum_Peru i ja tam byłam


Bonita selva


Mandarynki mniam!

Popatrzcie uważnie, bo to są setki motyli tutaj!

A ta roślina strasznie pica!


Catarata de Tirol




Wymoczyłam nogi za wsze czasy :)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz